10 lat temu opuściłam świat korporacji i założyłam własną działalność. Porzuciłam pracę zgodną z wykształceniem i doświadczeniem a weszłam w obszar, którego zupełnie nie znałam. Co dzięki temu zyskałam? Czy zdarza mi się żałować tej decyzji? Opowiadam w tym osobistym wpisie.
W 2021 roku minęło 10 lat odkąd zostawiłam świat korporacji i założyłam własną działalność. Z tej okazji powstał cykl dziesięciu artykułów z obserwacjami i praktycznymi wskazówkami dotyczącymi prowadzenia małej firmy.
Dlaczego zostawiłam korpo?
W korporacjach przepracowałam 17 lat. Otarłam się o różne branże, od dystrybutora i producenta gier konsolowych, przez farmaceutyczny koncern AstraZeneca, jeden z największych włoskich banków Sanpaolo Intesa, francuski koncern budowlany Lafarge po departament Private Banking w mBanku. Nigdy nie miałam problemu ze zmianą i znalezieniem nowej pracy. Wykształcenie ekonomiczne i bardzo dobra znajomość angielskiego, a z czasem doświadczenie, otwierały wiele drzwi.
Z tymi atutami miałam też szanse na awanse i stanowiska. Moi koledzy i koleżanki wędrowali uparcie w górę po szczebelkach korporacyjnych drabinek. Wkrótce znajomi zasiadali na najwyższych stanowiskach w rozmaitych firmach. To mogło też pomóc w mojej karierze, ale… nie lubiłam swojej pracy i żadne stanowiska czy pieniądze nie mogły tego zmienić.
Przez wszystkie te lata czułam, że nie jestem na swoim miejscu i nie tym powinnam się zajmować. Miałam poczucie, że nie robię niczego ważnego i wartościowego. Stosy dokumentów, tabelki, raporty, prezentacje, plany, wyniki, wydatki, koszty, budżety – to wszystko przyczyniało się do dobrego działania korporacyjnej maszyny. Tym czasem ja marzyłam o pracy, w której powstaje coś konkretnego, o pomaganiu ludziom i wniesieniu chociaż małej różnicy w ich życie.
Niełatwa decyzja o założeniu własnej firmy
Powoli zaczęła dojrzewać we mnie myśl o radykalnej zmianie. To nie był spontaniczny ruch. Długo zastanawiałam się, co mogłabym robić, poszukiwałam w różnych obszarach. Decyzja nie była łatwa. Na szali kładłam pracę na etacie w znanej firmie, niezłe zarobki, prestiż, różne dodatki w postaci opieki medycznej, licznych szkoleń, w tym językowych, karty na siłownię czy bonów na święta. Z drugiej strony była wielka niewiadoma. Być może nigdy bym się nie zdecydowała na taką zmianę, gdyby nie pewna rozmowa.
Usłyszałam kiedyś od bliskiej osoby, że jej życie było porażką. Nie spełniła marzeń o mieszkaniu w innym mieście, innej pracy, podróżach, czy realizacji swoich pasji. Na koncie nie miała żadnych osiągnięć, żadnych ciekawych historii i doświadczeń. Całe życie w rodzinnym mieście, w tym samym, ciasnym mieszkanku, w pracy ze złośliwym kierownikiem.
Na pytanie, dlaczego nie wyjechała, nie zmieniła pracy, nie spróbowała czegoś innego, odpowiedziała listą argumentów, takich jak stała praca, mieszkanie, szkoła dzieci, rodzina, znajomi, a jakby się nie udało, to co? No właśnie, co?
Ta rozmowa zrobiła na mnie duże wrażenie. Udowodniła, że w większości żałujemy rzeczy, których nie zrobiliśmy. Pomyślałam, że jeśli przynajmniej nie spróbuję czegoś innego, za kilkanaście lat będę to sobie wyrzucać. Postanowiłam podjąć ryzyko i założyć własną firmę. Dzisiaj żałuję jedynie tego, że zdecydowałam się tak późno.
Jak przygotowałam się do rozpoczęcia własnej działalności?
Nie od razu wiedziałam, co chcę robić. Miałam różne pomysły włącznie z pracą za granicą. Wspólnym ich mianownikiem był kontakt z językami obcymi, więc ostatecznie skupiłam się na obszarach najmocniej związanych z językami – tłumaczeniach albo nauczaniu.
Miałam trochę doświadczenia w tłumaczeniach, bo zajmowałam się tym w pracy. Tłumaczyłam dokumenty, prezentacje, strony internetowe, materiały informacyjne i reklamowe, artykuły prasowych, raporty, tłumaczyłam ustnie w czasie konferencji i spotkań. Stwierdziłam, że w tym obszarze najszybciej się odnajdę, ale dodatkowo poszłam na studia podyplomowe z tłumaczeń ekonomicznych i prawniczych.
Jakieś półtora roku przed odejściem z banku miałam już plan. W październiku idę na studia, które kończę w czerwcu. Pod koniec czerwca zakładam oficjalnie firmę. Składam wypowiedzenie w banku tak, aby na koniec czerwca być już wolną. Potem robię sobie wakacje, wyjeżdżam na trzy tygodnie do Japonii, a po powrocie zaczynam nowe życie. W międzyczasie poznaję rynek, narzędzia, dobre praktyki, ustalam cennik, zasady współpracy, tworzę stronę internetową.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Studia ukończyłam z wyróżnieniem. Ostatniego dnia w pracy rozdałam nowe wizytówki i wysłałam pożegnalnego maila do ponad 100 osób, z którymi bliżej lub dalej współpracowałam, przekazując namiary na moją nową firmę i link do świeżutkiej strony. Wyjazd do Japonii był dla mnie kompletnym oderwaniem od rzeczywistości i świetną granicą między okresem pracy w korpo oraz własną działalnością.
Założyłam firmę i skonfrontowałam się z rzeczywistością
Moje pierwsze promocyjne działanie, czyli pozostawienie namiarów na własną firmę ponad setce znajomych zaowocowało… jednym kontaktem i jednym małym zleceniem. Co prawda nie oczekiwałam jakiegoś szaleństwa, ale mimo wszystko trochę to było rozczarowujące. Założyłam jednak, że początki mogą być trudne i nie poddawałam się.
Swoją ofertę dodałam do rozmaitych serwisów, udzielałam się na forach i platformach tłumaczy, nawiązałam współpracę z agencjami, zgłaszałam się do projektów. Zaczęły napływać zlecenia, ale wiele rzeczy nie wyglądało tak, jak sobie wyobrażałam. Wspominam o tym w punkcie „nie wszystko będzie takie, jak myślisz” w artykule 5 rzeczy, które warto wiedzieć zaczynając własną działalność gospodarczą
Trudno mi było też pozbyć się różnych przyzwyczajeń. Chociaż pracując w korpo nie cierpiałam biznesowych garsonek, kostiumów i butów na szpilkach, to nadal zdarzało mi się kupować ciuchy w tym stylu. Czasami czułam, że omija mnie coś ważnego tylko dlatego, że nie miałam codziennej dawki korytarzowych wieści i plotek. Najbardziej jednak doskwierała mi nieregularność pracy. Były dni, kiedy po prostu nie miałam co robić a potem wpadało kilka zleceń na raz i wszystkie pilne.
Nieregularne i nieprzewidywalne były też moje zarobki. Trudno mi było przestawić się na myślenie o finansach w skali roku a nie miesiąca. Zapominałam, że mój dochód zmniejszają koszty rzeczy, z których korzystam również prywatnie. Wciąż miałam w głowie miesięczne pensje i odnosząc się do poprzednich zarobków porównywałam gruszki z jabłkami.
Własna działalność w trudniejszych momentach
Żeby się zabezpieczyć przed okresami bez zleceń, poprawić finanse i mieć bardziej regularne zajęcie, zaczęłam współpracę ze szkołami językowymi. Uczyłam angielskiego w korporacjach. Z czasem to zajęcie zaczęło mi się bardziej podobać, niż tłumaczenia. Miałam kontakt z ludźmi i robiłam to, o czym marzyłam – dzieląc się swoją wiedzą pomagałam innym podnieść kwalifikacje.
Po roku od założenia działalności zapisałam się na kurs CELTA organizowany przez Uniwersytet Cambridge, na którym szkoli się osoby uczące dorosłych języka angielskiego, jako obcego. Z niezwykle przydatną, praktyczną wiedzą i międzynarodowym certyfikatem wkroczyłam w nowy etap mojej działalności. Zaczęłam też pozyskiwać własnych klientów.
Niestety w niedługim czasie pojawiły się nieoczekiwane problemy. Część sektorów rynku dotknął kryzys. Moi klienci tracili pracę, mieli problemy finansowe, przez zwolnienia w firmach rozpadły się też niektóre prowadzone przeze mnie grupy. Do tego bliska rodzina wpadła w poważne tarapaty finansowe. Czułam, że powinnam pomóc, ale mi samej nie szło najlepiej. Wtedy, jedyny raz pomyślałam o powrocie do korpo.
Kiedy jednak przeglądałam ogłoszenia złapałam się na tym, że ogarnia mnie niesamowita złość. Zazwyczaj spokojna i opanowana nagle chciałam kląć, ciskać przedmiotami i tłuc szyby. Ta reakcja dała mi do zrozumienia, że jednak nie mogę zrezygnować z własnej drogi, aby płacić za konsekwencje złych decyzji innych osób. Zamiast tego postanowiłam mocniej popracować nad własną firmą. Wprowadziłam większą kontrolę nad finansami oraz program oszczędności. Analizowałam nowe pomysły, planowałam działania, przygotowywałam się na wypadek zaistnienia rozmaitych scenariuszy.
Zobacz też:
- Jak dbać o finanse w małej firmie?
- Pomysł na biznes to za mało. Jak zmienić pomysł w dochodową działalność?
- Dlaczego warto dobrze znać język angielski?
Jak zmieniłam się po tym jak odeszłam z korpo i założyłam własną firmę
Na szczęście tąpnięcie na rynku nie było długie i zaczęło się ożywienie a wraz z nim napływ nowych uczniów. Wkrótce zrezygnowałam ze współpracy ze szkołami językowymi i działałam całkowicie na swoim. Niedługo potem zupełnie wycofałam się z oferty tłumaczeń. O tym, dlaczego działanie w dwóch obszarach na raz nie było dobrym pomysłem piszę w punkcie „pierwszy pomysł prawdopodobnie nie wypali” w artukule 5 rzeczy, które warto wiedzieć zaczynając własną działalność gospodarczą
Po dopracowaniu regulacji, zasad i procesów, wszystko zaczęło chodzić, jak w zegarku. Odpadli nierzetelni i niepoważni klienci, a zajęcia nabrały lepszej dynamiki. Słupki zysków co roku pięły się do góry i w niedługim czasie odnotowałam znaczące oszczędności. Nigdy nie miałam problemów z pieniędzmi, ale nawet kiedy nie najgorzej zarabiałam w korporacjach, moje oszczędności nie były imponujące. Kasa jakoś tak się rozchodziła. Tym razem mogłam nie tylko stworzyć fundusz awaryjny, oszczędzać na realizację różnych zamierzeń, ale też zainwestować.
Najważniejszą rzeczą było odkrycie, że wcale nie jestem osobą, za jaką się do tej pory uważałam oraz mam w sobie talenty i cechy, o jakie się nie podejrzewałam. Myślałam, że jestem zachowawcza i ostrożna a tak naprawdę tolerowałam pewne ryzyko. Sądziłam, że budowanie i utrzymywanie relacji nie jest moją mocną stroną, tym czasem uczniowie uczyli się ze mną przez lata, wracali do mnie po przerwach związanych z życiowymi sprawami i mówili, że po prostu lubią nasze spotkania. Uważałam się za pesymistkę, a tu patrzyłam optymistycznie w przyszłość i bez trudu znajdowałam nie jedno, a kilka wyjść z trudnej sytuacji.
Całkiem możliwe, że faktycznie byłam kiedyś inną osobą i zmieniłam się po założeniu własnej firmy.
Dlaczego nie zwiększyłam skali działalności?
W tym momencie można zapytać, skoro tak dobrze mi szło, dlaczego nie zwiększyłam skali swojej działalności? Mogłam przecież założyć szkołę językową, otworzyć filie w innych miastach, zrobić z tego franczyzę, albo uruchomić jakąś ogólnokrajową platformę nauki w Internecie. Dlaczego nie poszłam dalej?
Odpowiedź jest prosta i zawiera się w tym, co chciałam robić odchodząc z korpo. Nie pragnęłam budować wielkiej firmy, zarządzać ludźmi, prowadzić kampanii marketingowych czy pomnażać pieniędzy na różne sposoby. Marzyłam o pracy, której namacalne efekty pokazują, że robię coś wartościowego. I taką pracę mam. Największą satysfakcję daje mi możliwość obserwowania postępów moich uczniów i świadomość, że przyczyniam się do tego, jak na lepsze zmienia się ich życie.
Co tak naprawdę dała mi własna działalność?
Każdy z nas ma inne cele, pragnienia i wizje. Jedni kojarzą sukces z pieniędzmi, luksusowymi dobrami, podbojami miłosnymi, wysokim stanowiskiem, sławą lub władzą. Dla mnie sukcesem jest to, że bez niczyjej pomocy stworzyłam i prowadzę własną małą firmę już od ponad 10 lat. Praca daje mi radość i szczerze mówiąc planuję pracować nawet, gdy przyjdzie czas przejścia na emeryturę.
Zyskałam też wolność i niezależność. Nie chodzi jednak o to, że nie mając szefa wysypiam się do południa a potem zajmuję wyłącznie tym, co sprawia mi przyjemność. Po prostu realizuję własne pomysły w sposób, który wydaje mi się najlepszy i jestem gotowa ponieść konsekwencje swoich działań. Sukcesy oczywiście dodają skrzydeł, ale staram się też wyciągać wnioski z błędów i porażek.
Pracując w korporacjach doświadczyłam kilka razy ogromnych nerwów w sytuacjach, kiedy nie miałam żadnego wpływu na to, co się stanie, jakie zajdą zmiany i gdzie w wyniku tego wyląduję. Teraz nie miewam już takich lęków, bo wszystko zależy ode mnie i od tego, co zrobię w trudnej sytuacji. Poczucie kontroli daje mi spokój i pewność siebie.
Przestałam żyć od weekendu do weekendu, odliczając dni do urlopu czy świąt. Nie mam syndromu niedzielnego popołudnia, które było najgorszym momentem tygodnia, bo już myślałam o poniedziałku. Wstaję rano z łóżka bez poczucia, że utknęłam w jakieś pętli dni podobnych do siebie, jak kserokopie. Każdego dnia cieszę się na spotkanie z moimi uczniami, przetestowanie nowych pomysłów i materiałów.
Oczywiście to nie idylla. Są problemy, trudne sytuacje, irytujący ludzie, jak wszędzie. Dużo pracuję, często również w weekendy, bo oprócz zajęć samodzielnie tworzę i administruję tą stroną internetową oraz platformą do lekcji online, opracowuję nowe pomysły, prowadzę sprawy finansowe i księgowe. Jednak w podsumowaniu widzę zdecydowanie więcej pozytywów.
Co dalej?
Mam nadzieję, że będę mogła pracować, jak teraz, a przy tym wejść w nowe obszary. Myślę, o nauczaniu osób, które potrzebują większego wsparcia, ze względu na specyficzne trudności w uczeniu się. Przeszłam szkolenie, zbieram materiały i poszerzam wiedzę w tym kierunku.
Chciałabym też dzielić się wiedzą i doświadczeniem, które zdobyłam przez lata pracy, zarówno na etacie, jak i we własnej firmie. Stąd pomysł na ten cykl, który jeszcze na dzisiaj nie do końca pasuje do całego bloga. Myślę o współpracy z lokalnymi organizacjami promującymi rozwój i aktywizację zawodową różnych grup. Co z tego wyjdzie, zobaczymy.
Chociaż moja historia nie brzmi, jak scenariusz bajki Disneya, to mam nadzieję, że dla niektórych może być inspirująca. Jeśli myślisz o własnej firmie, ale masz obawy czy ci się uda, odpowiedz sobie na pytanie: a jak się nie uda, to co? 10 lat temu ja odpowiedziałam: „jak się nie uda, to wrócę do korpo i będzie, jak dawniej, ale przynajmniej spróbuję czegoś innego”.
Jeśli po przeczytaniu tego wpisu masz jakieś refleksje, podziel się nimi w komentarzu.