Uczysz się angielskiego (lub innego języka), lata mijają a efekty są raczej słabe. Próbujesz różnych rozwiązań: kursy w szkole językowej, lekcje prywatne, platformy e-learningowe, samouczki, kursy za granicą. W desperacji sięgasz nawet do podejrzanych wynalazków gwarantujących opanowanie języka w błyskawicznym czasie. I nic! Zobacz co może cię blokować i jak sobie z tym poradzić.
Często słyszę takie zdanie „Tyle lat się uczę angielskiego i ciągle niewiele umiem”. Czasami osoba jest przekonana, że dobrze zna przyczynę tego problemu. Na przykład:
- Nie mam zdolności językowych
- Trafiałem na złych nauczycieli
- Uczyłem się złymi metodami
- Nauka języka obcego jest trudna
Mogłabym teraz uderzyć w belfersko-moralizatorski ton i powiedzieć: „przestań się ze sobą cackać, weź się do roboty, to wszystko wymówki, innym to nie przeszkadza i potrafią się nauczyć, po prostu ucz się, a nie narzekaj!” Myślę jednak, że to wcale nie jest takie proste.
Uważam, że przyczyna problemów tkwi w tobie, ale nie zawsze to tylko twoja wina. O ile nie jesteś zwyczajnym leniem, prawdopodobnie sabotujesz własne wysiłki bo wpadasz, w którąś z niżej wymienionych pułapek.
Wierzysz w mity
Według powszechnie panującego mitu osoby, które nie mają zdolności językowych nigdy dobrze nie nauczą się języka.
Kiedyś nie wierzyłam w coś takiego jak „zdolności językowe” ale naukowe badania potwierdzają, że rzeczywiście niektórzy ludzie uczą się języków z większą łatwością, niż inni. Szybciej przyswajają słówka, mają lepszą wymowę, czasami wręcz podchwycą coś przypadkiem i już umieją.
Nie znaczy to jednak, że pozostali nie mają szans dobrze opanować języka. Po prostu będą musieli poświęcić na to więcej czasu i wysiłku.
Według kolejnego mitu dorośli uczą się gorzej języka, niż dzieci. Słyszałam też takie opinie, że dorosły nigdy nie nauczy się dobrze obcego języka. Bzdury!
Dzieci faktycznie mają otwarte, chłonne i giętkie umysły i wszystko szybko chwytają. Pamiętajmy jednak, że jeśli ta wiedza nie będzie utrwalana, to w równie szybkim tempie dziecko wszystko zapomni. Poza tym dziecko uczy się głównie prostych zwrotów i słów opisujących najbliższe otoczenie. Nie będzie natomiast w stanie zrozumieć abstrakcyjnych koncepcji, jak zasady gramatyki oraz słów i pojęć, których nie rozumie jeszcze we własnym języku. Nie wypracowało też samodyscypliny, ani żadnych własnych sposobów nauki. Na tym polu dorośli mają zdecydowaną przewagę. Jeśli jednak dziecko ma kontakt z obcokrajowcami, ma szansę na opanowanie wymowy na poziomie native speakera, co w przypadku dorosłego jest praktycznie nie możliwe. Ale czy musisz mówić jak native speaker?
Przestań wierzyć w mity i wmawiać sobie, że istnieją jakieś zewnętrzne okoliczności, które uniemożliwiają ci naukę. Dzisiaj języków uczą się również osoby ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Wszystko zależy od podejścia.
Ja sama uważam, że nie mam żadnych specjalnych predyspozycji językowych, co nie przeszkadza mi być lektorem angielskiego, przeczytać instrukcję użycia kosmetyku po włosku a wieczorem obejrzeć odcinek japońskiego serialu w oryginale 🙂
Wierzysz w cuda
Całkiem spora grupa osób uważa, że języka obcego można nauczyć się w tempie kosmicznym bez żadnego wysiłku. To potencjalne ofiary różnych naciągaczy sprzedających wymyślne urządzenia z przyssawkami do głowy (widziałam reklamę w Internecie), specjalnymi opaskami na głowę, okularami, słuchawkami, uczące cię we śnie lub w hipnozie. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać.
Co bardziej racjonalni zapisują się na super intensywne kursy. Nie nauczysz się jednak języka w dwa tygodnie, czy dwa miesiące. Przerobisz dużą ilość materiału, ale co z tego zostanie w głowie? Intensywne kursy mają dla mnie sens jedynie w przypadku, gdy ktoś potrzebuje na szybko przypomnieć sobie pewne rzeczy aby wrócić do poziomu, na którym poprzednio przerwał naukę i dalej kontynuować w normalnym tempie.
Pamiętaj, potrzebujesz czasu aby utrwalić sobie coś na tyle, żeby na długo zostało w twojej pamięci.
Jest też grupa osób które wierzą w magiczną metodę. To właśnie one obwiniają za brak sukcesu złe metody, którymi się wcześniej uczyli. To też potencjalni klienci szkół i trenerów językowych stosujących własną, według nich najlepszą, metodę nauki. Część z tych metod to po prostu komercyjne nazwy technik nauczania i nie znajdziecie o nich wzmianki w poważnych książkach o metodologii.
A jeśli chodzi o metodologię nauczania języków, to rzeczywiście istnieją różne uznane metody. Żadna z nich jednak nie obiecuje 100% skuteczności. Ta sama metoda przyniesie rewelacyjne efekty u jednych i niesatysfakcjonujące u innych. Dlatego większość nauczycieli czerpie pomysły i rozwiązania z różnych metod, sprawdzając co u ich uczniów działa, a co nie.
Pamiętaj, w cudowny sposób z dnia na dzień nie opanujesz języka. Musisz nad tym popracować.
Wierzysz w to, co mówią inni
Zdarza ci się słyszeć takie teksty: „Nie rozumiesz tego? Przecież to dziecinnie proste!” „Angielska wymowa jest trudna? Żartujesz! Przecież to banalne!” „Nic się nie uczyłem i zdałem”.
Czy kiedy to słyszysz czujesz się nieswojo? Podejrzewasz, że coś z tobą nie tak? Chyba jesteś mało inteligentny, bo siedzisz godzinami i wkuwasz a oni nic nie robią i mają lepsze wyniki.
Nie wierz w to. Osoby rzucające takie komentarze po prostu próbują wypromować się na geniuszy. Zapewniam cię jednak, że zanim coś stało się dla nich „banalne” poświęcili sporo czasu na naukę.
Nie przejmuj się takimi uwagami i rób swoje. A dla poprawy nastroju poczytaj sobie wywiady ze znanymi sportowcami. Jestem pewna, że nie będą mówić wyłącznie o tym jaki mają talent i jacy są genialni, ale raczej, jak dużo czasu wysiłku włożyli w to aby stanąć na podium.
Nie jesteś wobec siebie uczciwy
Spotykam się czasem z osobami, które twierdzą, że uczą się angielskiego od lat i niczego się nie nauczyły, bo trafiały na samych złych nauczycieli. Od razu zapala mi się czerwona lampka. Nie wierzę!
Wiem, że są ludzie, które nigdy nie powinny zostać nauczycielami. Sama miałam do czynienia z takimi, którzy zamiast zachęcić, zniechęcili mnie do pewnych przedmiotów. Mimo tego nie mogę uwierzyć, że wszyscy nauczyciele, na których ktoś trafił byli źli.
Kiedyś z kolei przyszła do mnie na zajęcia pani, która z miejsca zażądała kreatywnego podejścia do nauki, bo jest wybitną indywidualnością i nie chce uczyć się ze schematycznych i nudnych podręczników. Do tej pory na kursach i na prywatnych lekcjach, na które chodziła, stosowali materiały z podręczników, a ona niczego się nie nauczyła, więc to nie dla niej. Na szczęście nie została moją uczennicą. 😛
Bądź wobec siebie uczciwy i obiektywnie przyjrzyj się swojej sytuacji. Źli nauczyciele, nudne podręczniki, za niski poziom, za wyskoki poziom, kurs inny, niż myślałeś i tak dalej. Czy przypadkiem sam siebie nie oszukujesz? Rzeczywiście to wszystko przeszkadza ci w nauce?
Wieki temu ludzie nie mieli żadnych podręczników do nauki języków. Uczyli się z oryginalnych, nie zawsze fascynujących, tekstów. Pani guwernantka kazała powtarzać każde słówko 48 razy, żeby dobrze je zapamiętać i po 100 razy pisać wyraz, w którym zrobiło się błąd. Fantastyczne metody, prawda? A jednak ludzie bez problemów porozumiewali się ze sobą po francusku, po angielsku, po rosyjsku. Jak to możliwe?
Może po prostu uczyli się, nie myśląc o tym czy mają zdolności językowe, czy nie, czy są za starzy, czy za młodzi, za głupi, czy za mądrzy.
Dlatego przestań zawracać sobie głowę mitami, bujdami i innymi wymysłami. Wierząc w nie sam się blokujesz i sabotujesz kolejne próby nauki języka.
I wreszcie na koniec, mówisz, że nauka języka obcego jest trudna. Oczywiście! Uczenie się to całkiem skomplikowany proces w wyniku, którego zachodzą w tobie trwałe zmiany. Musisz liczyć się z tym, że nie wszystko będzie z początku zrozumiałe, będziesz popełniać wiele błędów, wyda ci się, że nie robisz postępów. Przez to wszystko trzeba przejść.
Jednak im częściej będziesz powtarzać sobie, że języki obce są trudne, tym trudniej będzie ci się uczyć. Zamiast tego zapamiętaj sobie, co powiedział kiedyś Goethe: „Wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe. Sukces odnoszą ci, którzy potrafią zmusić się do pracy”.
Powodzenia!
Zobacz też: Sześć kroków, które pomogą ci odnieść sukces w nauce języka obcego
Trafnie przedstawione argumenty. Aby nauczyć się języka, trzeba mieć sporo samozaparcia i systematycznie się uczyć; nawet wtedy, gdy przychodzi lekkie zniechęcenie. Dla mnie nauka języka obcego to przede wszystkim praca własna. Lektor może nam pomóc, ale cudu nie zdziała i nie nauczy się za nas. Poza czasem spędzonym na kursie językowym, trzeba poświęcić również czas na samodzielną naukę w domu.
Właśnie! W tym tkwi sedno. Niby oczywiste, ale wiele osób przychodzi na lekcję z postawą „Nauczycielu naucz mnie przecież od tego jesteś!”
Zgadzam się w 200 procentach. Sama przechodziłam przez piekło jeżeli chodzi o naukę aż w końcu po prostu zrozumiałam, że to o mnie tu chodzi, a nie o innych. Tylko ciężką pracą można tak naprawdę do czegoś dojść.
Uczę maluszki i wiem, że na naukę nigdy nie jest za wcześnie:) Oczywiście w dorosłym życiu też warto uczyć się języków obcych, przychodzi to trudniej, ale nie jest to niemożliwe. Nic tak nie cieszy jak możliwość posługiwania się obym językiem, w kraju do którego jedziemy np na wakacje:) Zgadzam się z Tobą, nic tylko ciężka praca przyniesie efekty.
Systematyczna praca, systematyczna praca i jeszcze raz systematyczna praca. Otulenie się językiem z każdej strony i nie załamywanie się, kiedy docieramy do ściany z napisem „nic nie rozumiem”. Czasem ciężko jest przełamać pewne bariery (jak mówienie, po polsku mam problem, by rozmawiać z obcymi, a co dopiero w innym języku ;)). Ale jak to mówią, wszystko siedzi w głowie…
Ja mam tak samo. Mogę uczyc sie miliona słówek, a wszystko przelatuje koło mnie ;/
Najczęściej właśnie spotykam się właśnie z mitem: „nie mam zdolności językowych” więc nie mam prawa nauczyć się języka angielskiego. Inni może tak, ale przecież nie ja.
Bierze się to głównie z nauki w sposób, który nie gwarantuje widocznych efektów (np. rozumienia języka) w krótkim czasie. A to skutkuje bardzo szybko brakiem motywacji, zniechęceniem oraz porzuceniem nauki i tłumaczeniem o braku zdolności językowych. Warto uczyć się mądrze, a wtedy będą szybkie efekty i motywacja do dalszego doskonalenia języka.
Niestety, ale to typowy przykład zaklinania rzeczywistości. Właściwie zrozumiały, bo autorzy takich blogów żyją przecież z nauki języków i nie można mieć do nich żadnych pretensji, że jak mantrę piszą to, co piszą. A prawda jest taka, że istnieje całkiem sporo ludzi, którzy nigdy żadnego języka się nie nauczą, bo po prostu do tego się nie nadają. I nie dlatego, że są głupi albo leniwi, ale z powodów bardzo prozaicznych: nie mają do tego zdolności. Nie wszystko jest dla wszystkich. Pozdrawiam wszystkich poliglotów i kandydatów na takich!
Zupełnie się nie zgadzam. To jest typowe pójście na łatwizne, typowa wymówka – „nie mam zdolności, nie nauczę się”. Taka sama wymówka, jak „nie mam silnej woli” więc nigdy nie schudnę, czy nie rzucę palenia. To tylko szukanie usprawiedliwienia na zewnątrz dla swoich niepowodzeń, gdy tym czasem problem tkwi w nas samych. Rzeczywiście niczego się nie osiągnie utwierdzając się w przekonaniu, że „nie mam zdolności”. Nie twierdzę, że każdy uzyska wybitne rezultaty w nauce, ale każdy jest w stanie dojść do poziomu stosunkowo swobodnej komunikacji. Ja sama nie dostrzegam u siebie żadnych specjalnych zdolności językowych w dodatku mam dysleksję, ale jakoś daję radę w kilku językach.
Zgadzam się, że „problem tkwi w nas samych”, z tym, że to nie żaden „problem”, a po prostu zwyczajna właściwość, czy też cecha lub predyspozycja, która sprawia, że jedni do pewnych spraw mają uzdolnienia, a inni nie. Przypomina mi to opinię, nieżyjącego już niestety , prof. medycyny, wybitnego chirurga, który selekcjonując wśród młodych lekarzy kandydatów na chirurgów, mawiał, że całkowicie niezależnie od ich chęci, czy motywacji, jedni się do tego zawodu nadają, a inni nie. Dotyczy to także innych zawodów, czy też niekoniecznie zawodów, a po prostu zajmowania się jakąkolwiek działalnością. Nie ma to nic wspólnego z żadnym „szukaniem usprawiedliwienia”, za to dużo ze spostrzegawczością.
Tu właśnie tkwi błąd myślenia. Zdolności językowe, czy też uzdolnienia w jakimkolwiek kierunku, sprawiają jedynie, że coś przychodzi nam naturalnie i łatwo. Nie dają jednak gwarancji osiągnięcia sukcesu. Wiele uzdolnionych, a nawet wybitnie uzdolnionych osób zmarnowało swój talent i nic nie osiągnęło. Jeśli masz zdolności językowe, to po prostu włożysz mniej pracy w naukę. Jeśli nie masz predyspozycji do języków, to musisz poświęcić więcej czasu i wysiłku. Ale to nie prawda, że jak nie mam zdolności językowych, to nigdy nie nauczę się języka. Miliony ludzi uczy się i używa języków obcych. Czy wszyscy są tacy utalentowani?
Mity i przesądy są bardzo wygodne. Znacznie łatwiej zasłaniać się brakiem uzdolnień, niż podjąć się pokonania własnych słabości. Z drugiej strony są one bardzo niebezpieczne. Jeśli w nie uwierzymy, to rzeczywiście nic nam nigdy nie wyjdzie.
Chyba zostaniemy przy swoich zdaniach, ale miło było porozmawiać (popisać). Zawsze byłem, i jestem, ciekaw różnych opinii o nauce języków. Mój kolega, fonolog (też zresztą anglista) , właściwie potwierdza Pani stanowisko, co zresztą nie przestaje mnie zdumiewać.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.
Mi również było miło podyskutować 🙂 Takie dyskusje są ważne, bo prowokują do refleksji i przede wszystkim pokazują, że nauka języków, to coś więcej, niż tylko „wkuwanie słówek”.
Zgadzam sie z tym bo ucze sie j niemieckiego od 22 lat codziennie powtarzam slowka i czesto sluchan wiadomosci po niemiecku bo jestem kierowca i umie sie porozumiec ale na zasadzie „kali chciec , kali umiec”
Jak nie ma dzialajacej metody to w koncu sie to porzuci. Ilez razy mozna powtarzac proces, ktory nie dziala.
Metody typu ciagle powtarzanie nie dzialaja, a w szkole nie uczy sie skutecznych i rzeczywiscie dzialajacych metod uczenia sie, a w necie wiekszosc opisow to marketingowe klamstwa.
Ojej groźnie to zabrzmiało 😉 No, ale rzeczywiście, trzeba znaleźć najlepszą metodę dla siebie.
Szczerze powiedziawszy, chyba jednak sporo zależy od podejścia nauczyciela – nie mówię tutaj o metodach kształcenia, ale podejściu do osoby uczącej się. Przez kilka lat miałam naprawdę dobre wyniki językowe (jedne z najlepszych w swoich grupach), przechodziłam kolejne poziomy kształcenia, czułam, że nowe umiejętności językowe ułatwiają mi pracę, aż trafiłam (w tym roku) na nauczyciela, który stwierdził, że nie możliwe, abym była na tym poziomie językowym, powinnam być co najmniej 3 poziomy niżej, bo według niego moja znajomość języka jest co najwyżej „raczej niska”. Do tego publiczne komentowanie na kursie niskich ocen praktycznie wszystkich uczestników zajęć i ich, w moim rozumieniu, wyśmiewanie. Efekt – rezygnacja z nauki i „złapanie” podejścia, że może faktycznie wszystkim innym lektorom i mnie tylko się wydawało, że cokolwiek umiem.
Zgadzam się, bardzo dużo zależy od nauczyciela, który może nas fantastycznie motywować, inspirować i pomagać znaleźć najlepszą drogę do celu ale może też kompletnie zniechęcić do nauki. Niektórzy nauczyciele wierzą, że krytyka i zaniżanie ocen poruszy naszą ambicję a my chcąc udowodnić, że jesteśmy lepsi, będziemy się pilniej uczyć. Niestety negatywna motywacja nie działa na wszystkich i może przynieść opłakane skutki. Mam wrażenie, że u ciebie takie negatywne podejscie wywołało rozczarowanie i rezygnację z dalszych wysiłków. Szkoda jednak się poddawać, skoro inni lektorzy uważali, że robisz dobre postępy, a tylko ten jednen twierdzi, że jesteś na niskim poziomie.
Trochę po czasie ale chciałem się dołączyć do dyskusji. Moim zdaniem są jednak osoby, które nie „przeskoczą” języka i tu zgadzam się z „przechodniem”. Nie chcę żeby wyszło, że wylewam żale ale jakoś uzasadnić stanowisko muszę. Od trzech lat, z przyczyn zawodowych ale też i na początku z własnej chęci, wróciłem do angielskiego. Lekcje indywidualne. Chyba już setki godzin nauki za mną. Poziom upper B2. Mimo wielu różnych podejść (prób indywidualnych i z nauczycielem) kompletnie nie zanotowałem żadnego postępu w komunikacji przez ten okres. To znaczy nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktu, jestem osobą otwartą, niejeden bój w życiu przeszedłem i niejedno publiczne wystąpienie mam za sobą i to przed znacznym audytorium. Mogę gadać ile wlezie. Słówka łatwo wchodzą mi do głowy, z tłumaczeniem zdań też jest w miarę ok. Wszystko zatem jest „na swoim miejscu” co być powinno. Co z tego, skoro nie rozumiem co do mnie się mówi. Tysiące odsłuchanych youtubowych filmików i słuchowisk bbc, filmów dokumentalnych i fabularnych, udział w spotkaniach na żywo, etc, etc. I nic. Ciężko mi nawet złapać kontekst. Z bajkami dla dzieci jeszcze jakoś sobie radzę, ale ledwo. Po prostu ze zbitki dźwięków nie jestem w stanie wyłowić konkretnych słów, nawet tych mi doskonale znanych. Często aż mi się oczy otwierają ze zdumienia gdy nauczyciel mi mówi o co chodziło w słuchanym tekście. Podczas ostatniej lekcji pobiłem rekord. Z całego słuchanego fragmentu nie zrozumiałem ani jednego słowa. Nie jestem w stanie też opanować wymowy. Tysiące razy wypowiadane te same słowa (czasami nawet najprostsze) i zawsze źle. Mogę 100 razy pod rząd wymówić jakieś słowo ale jutro już i tak powiem je źle. Niespecjalnie jestem w stanie odróżnić jakim „angielskim” ktoś włada – no może odróżnię czasami brytyjski od amerykańskiego. Zupełnie skatował mnie wyjazd do Kanady. Trzy dni jeszcze jakoś dałem radę ale potem to już beton – nie rozumiałem niczego, nawet stewardesy w samolocie, a pytała się ponoć tylko o to czy chcę soku. Przeczytałem dużo opracowań jak się uczyć, o efekcie plateau itp. Tu nie ma odpowiedzi. Poddał się nawet mój nauczyciel. Jasno mi w końcu powiedział, że jestem jedynym takim przypadkiem w szkole językowej. Wszyscy, którzy zaczynali w tym samym czasie naukę na tym samym poziomie poszli dalej tylko ja nie – i w szkole zastanawiają się co to ze mnie za przypadek. Teraz już mam na to luz tylko wstyd mi przed pracodawcą który mi opłaca te lekcje. Musiałem w końcu odmówić wyjazdów. Więc reasumując myślę, że są osoby, którym jednak porozumiewanie się w języku obcym nie jest dane. Do języków może nie trzeba mieć talentu ale trzeba po prostu poczuć „flow”. Ja tego nie czuję. Szkoda mi tylko tych wielu wielu godzin które straciłem na naukę bo mogłem w tym czasie zrobić coś konstruktywnego. Pozostałem przy nauce tylko dlatego, że trudno mi się z tego wycofać ze względu na umowę pracodawcy ze szkołą no a może dzięki słówkom ćwiczę pamięć bo trochę lat już mam. Także fajnie że p. Katarzyna ma tyle entuzjazmu ale życie jest jednak bardziej wielowymiarowe. W każdym razie wszystkim życzę powodzenia.
Rozumiem, że jesteś sfrustrowany tą sytuacją, a jednocześnie mam wrażenie, że potrzebujesz przede wszystkim dystansu. Mogę się mylić, bo przecież nie znam ciebie, ani szczegółów twojej historii, ale mam wrażenie, że zachodzą u ciebie blokady. Słyszysz navite speakera lub nagranie i jakby zapadała żelazna kurtyna, nic nie rozumiesz.
Mam uczniów, którzy doświadczają takich blokad. Dwie osoby mają problem z rozumieniem ze słuchu, jedna, jak ty, na poziomie B2 bardzo mało rozumie z nagrań, czasami wie, co powinna usłyszać (ma tekst przed sobą) a tego nie słyszy. Druga, na niższym poziomie, wpada w panikę usłyszawszy pierwsze nieznane słowo. Zaczyna nerwowo myśleć nad znaczeniem tego słowa i oczywiście nie wie, czego dotyczy nagranie, albo moje pytanie (tak, tak, ma również problem ze zrozumieniem tego, co ja mówię). Najczęściej problematyczne słówko nie ma żadanego znaczenia dla całości wypowiedzi.
Blokady mogą być rezultatem lęku językowego, np.: „nie zrozumiem i wyjdę na głupka”. Mogą też wynikać z tego, że nikt nigdy nie nauczył tych osób JAK słuchać.
Być może warto porozmawiać z nauczycielem, a może i metodykiem ze szkoły i zrobić kompleksowy kurs wymowy angielskiej? Taki kurs, który uświadamia jakie elementy w wymowie angielskiej utrudniają nam zrozumienie native speakerów. Z mojego doświadczenia wynika, że uświadomienie i przećwiczenie tych rzeczy (akcent, intonacja, słabe i mocne dźwięki, zlepki), bardzo pomaga uczniom w lepszym rozumieniu.
Słuchanie z transkryptem, zaznaczanie fragmentów, które sprawiają trudność i analizowanie co utrudnia zrozumienie, nagrywanie siebie czytającego transkrypt i porównywanie z nagraniem, powtarzanie po nagraniu, czytanie tekstu w tym samym czasie, co nagranie, to tylko kilka z pomysłów, które mogą pomóc.
Może też trzeba dać sobie więcej czasu. Przeczytałeś książki o uczeniu się, więc wiesz, że na wysokich poziomach zaawansowania nie doświadczysz zawrotnych postępów. Czasem postęp jest prawie niewidoczny i zazwyczaj objawia się niespodziewanie w takim olśnieniu „kurcze, skąd ja znam takie słowa?” albo „to chyba niemożliwe, ale wydaje mi się, że wszystko rozumiem z tego nagrania”. Nie poddawaj się! 🙂
Dzięki za dobre słowa. To musi być fajne uczucie nie wiedzieć, skąd „znam takie słowo”. Przez w sumie ponad 10 lat nauki języka angielskiego nic takiego nigdy mnie nie zaskoczyło. Dokładnie wiem kiedy dane słowo poznałem a jest ich już kilka tysięcy (nie twierdzę, że wszystkie pamiętam). Z fotograficzną dokładnością, tzn. wiem jak wygląda strona czy fiszka na której jest zapisane. Po 10 latach mogę bez emocji stwierdzić, że takie rzeczy jak motywacja – nawet ta negatywna byle pobudzić czy to dopaminę czy inną chemię w mózgu, autoneroprogramowanie, ustawianie celów itd. itp. to w moim przypadku już raczej zużyte chwyty. Metodycy też nie dali. Co do blokad to nie wiem. Ja nie czuję żadnej obawy przed kontaktami z ludźmi, nie boję się robienia błędów, jestem otwarty na innych. Nie mam z tym problemów. Wśród ludzi czuję się luźno, nawet podczas trudnych negocjacji. Co więcej, lubię to. Myślę, że sprawa jest wbrew pozorom prosta. Nigdy nie czułem do tego flow, nie kręciło mnie to a w dodatku teraz już nie wzbudza żadnych emocji i tyle. Tylko straconego czasu szkoda. Niemniej good luck dla wszystkich uczących się!
Ja mam inny problem. Jeżeli chodzi o pisanie, jest OK. Ze zrozumieniem tekstu pisanego tyle o ile, jeżeli znam dane słówka to nie ma problemu. Jeżeli chodzi o mówienie, też jest podobnie, tzn. gdy jest to w miarę prosta konwersacja – daję radę. Problem zaczyna się, gdy ktoś, najczęściej rodowity Anglik do mnie mówi. Gdy robi to w miarę prostymi zdaniami i przede wszystkim clearly, ogarniam. Gdy mówi szybko i bebłocze – czasem kopletnie nic nie rozumiem. Nawet dziś miałem taką sytuację. Powiedziała proste zdanie, żebym zostawił dokumenty na jej biurku i nie zrozumiałem, dopiero jak powtórzyła. Ech….
W takim razie trzeba się dużo osłuchiwać: klipy na YouTube, filmy, seriale bez napisów, TV, radio. Znajomość różnych aspektów wymowy angielskiej może również bardzo pomóc, np. mocne i słabe formy, akcent w wyrazach i w zdaniach, zlepki wyrazowe, udźwięcznienia itp.
Ja właśnie zacząłem uczyć się języka angielskiego metodą dziecka :)) O tej metodzie dowiedziałem się od mojej koleżanki, na początku nie sądziłem, że ta metoda dotyczy nas dorosłych. Ta metoda dużo zmieniła w moim podejściu da nauki języka angielskiego. W końcu wiem jak się uczyć języka, żeby się go nauczyć :))
Serdecznie polecam tą metodę każdemu i zmianę nastawienia. Gramatyka nie jest najważniejsza!
Witam serdecznie
Odzywam się po prawie roku od mojego poprzedniego wpisu. Za mną kolejny rok intensywnego słuchania, oglądania, tłumaczenia na zwolnionym odtwarzaniu, średnio 40 min dziennie pracy z angielskim, rekordy na Fiszkotece, mocne wejście w niuanse wymowy i sporo innych aktywności i… nic, zero. Jak nie rozumiałem „normalnej” mowy tak nie rozumiem. Już nawet szkoła daje mi do zrozumienia, że mają kłopot wobec mojego pracodawcy, bo 4 lata tkwię na B2. Ale obczytałem sporo wokół tematu. Otóż wbrew kreowanej opinii wcale nie jest tak, że każdy może nauczyć się języka i wcale taka zdolność nie ma nic wspólnego z faktem, że każdy jako dziecko nauczył się jęz. ojczystego. To sprawa odpowiedniego rozwinięcia się (lub nie) w głowie „transmitera” pn wieczko czołowe. U niektórych osób zasadnicze połączenia neuronowe nie zostają w wieczku w odpowiednim stopniu „wypalone” w dzieciństwie. I później już niewiele można zrobić. Generalnie chodzi o połączenia z ośrodkami odpowiedzialnymu za poczucie rytmu. To jest ten „talent językowy”. Także nie wszystkim jest dane władać językami powyżej B2 i tyle. Techniki nauki nie mają tu większego znaczenia. Z drugiej strony wyluzowanie czy pozytywne nastawienie może okazać się zgubne. Motywacja negatywna często jest efektywniejsza bo smak zwycięstwa w boju jest pełniejszy niż poczucie radości z zabawy. Natomiast przy motywacji pozytywnej, zwłaszcza połączonej z wizualizacją osiągnięcia celu, mózg może od razu włączyć uczucie nagrody i mózgowi to wystarczy. Moi drodzy, nie ma co zaklinać rzeczywistości z tymi językami. Niektórzy dadzą radę a inni nie i tyle. Pozdrawiam. Kanadyjczyk.
Nie jestem specjalistką w tym zakresie, ale na logikę jeśli miałbyś mieć jakiś defekt mózgu, to objawiałby się on również w ojczystym języku. Uszkodzenia mózgu wpływają na daną funkcję, na przykład percepcja dźwięków, trudności w rozumieniu mowy, niezależnie od języka. Wieczko czołowe odpowiada min. za słuch muzyczny, a ten faktycznie pomaga w nauce języków. Ludzie obdarzeni taką cechą mają mniejsze problemy z wymową w obcym języku i rozumieniem ze słuchu. Jednak większość osób nie ma słuchu muzycznego a jednak posługują się językami.
Mam wrażenie, że dużo czasu poświęcasz na szukanie w różnych obszarach przyczyn swoich językowych niepowodzeń. Mam nadzieję, że pewnego dnia odnajdziesz to prawdziwe źródło.
Ależ to nie ma nic wspólnego ani z uszkodzeniem mózgu ani z nauką w dzieciństwie języja ojczystego… No cóż, na tym poprzestanę. W każdym razie pozdrawiam 🙂
Ja całe życie miałam problemy z angielskim – słabe oceny w szkole, potem duży wstyd gdy trzeba było za granica zapytać o drogę.. . w końcu stwierdziłam, ze dość! Zapisałam się do Demostenes we Wrocławiu na kurs. Nie było wstydu, bo wszyscy w grupie byliśmy na podobnym poziomie. teraz nie muszę się wstydzić – mówię naprawdę nieźle!
Pani Kasiu, czy osoba która ma problem z wysławianiem się w języku polskim (fobia społeczna, małomówność, problemy z pamięcią, problem z poprawnym mówieniem nawet w języku polskim) może się nauczyć angielskiego chociaż na poziomie B1?
Pozdrawiam 🙂
Moim zdaniem taka osoba wymaga wizyty u specjalisty – psychologa-terapeuty lub psychiatry, w zależności od tego, co jest podłożem tych problemów. Znam osoby, które cierpiały na fobię społeczną i problemy z pamięcią powiązane dodatkowo ze stanami depresyjnymi. W takiej sytuacji nie da się niczego nauczyć. Lepiej najpierw zająć się tymi kwestiami a potem nauką języka.
witam
wszyscy pięknie piszecie o nauce
mam 59 lat i czas 2 lata by osiagnąc B2
czy jest taki nauczyciel co podejmie sie tego
krzchu
To nie jest kwestia nauczyciela-cudotwórcy, bo takich nie ma. Nauczyciel może jedynie podawać ci odpowiedni materiał, wyjaśnić, poprowadzić, kontrolować postępy i pracować nad wszystkim, co sprawia trudność. Cała nauka jest po twojej stronie. Nie wiem na jakim jesteś poziomie, ale jeśli zaczynasz albo jest to słabe A1, to moim zdaniem w dwa lata nie osiągniesz sprawności językowej na poziomie B2. Ci, którzy obiecują taki wyczyn, czasem nawet w niedorzecznie krótkim czasie, tak naprawdę „przerabiają” materiał do poziomu B2 a to oznacza zawalenie cię masą informacji, których nie będziesz umiał wykorzystać w praktyce. Nauka języka to ciągłe ćwiczenie w rozmaitych formach. Każda nowa partia materiału musi być przećwiczona, potem jeszcze powtórzona, za jakiś czas znów odświeżona, do momentu aż będziesz swobodnie się tym posługiwał. To jest czasochłonne. Myślę, że jedyne wyjście w tej sytuacji to skupienie się na języku, który będzie ci potrzebny, czy to w pracy, czy to za granicą i pracowanie z nauczycielem na sytuacjach, w jakich tego języka będziesz używać. Nie wiem do czego ci potrzebny język, ale w dwa lata możesz opanować go na tyle, żeby w miarę radzić sobie w konkretnym obszarze. Resztę „dociągniesz” później.